Wywiad z Beatą Bublewicz do szkolnej gazetki Szkoły Mistrzostwa Sportowego (2003 rok)

Co panią motywuje do działania w Fundacji, a przez to pomocy naszej szkole?

Wy sami. Podziwiam Waszą wytrwałość, chęć rozwoju, fakt, że poświęcacie mnóstwo czasu, ciężko pracując, żeby „coś” osiągnąć. Wiem, na podstawie badań, które przeprowadziłam, pisząc o Was pracę magisterską, że czujecie się dzięki sportowi lepiej, bo nie macie poczucia traconego czasu. I cieszycie się tym, że umiecie coraz więcej w uprawianych dyscyplinach. To wynosi Was ponad przeciętność. Sprawia, że już teraz osiągacie sukces, może nie w znaczeniu komercyjnym, ale przede wszystkim – wewnętrznym, a to jest, moim zdaniem, nieporównywalnie „ważniejszy”, „lepszy” sukces. Taki sukces prowadzi też do ciągłego rozwoju, a tylko ciągły rozwój powoduje, że życie jest ciekawe, cieszy i nie daje przez to za wiele czasu na myślenie o smutkach i problemach. Rozwój powoduje także, że w końcu i codzienne problemy znajdują rozwiązanie. Wspaniale jest chociaż trochę przyczyniać się do Waszych sukcesów. Uwielbiam edukację, szkolnictwo, samokształcenie i motywowanie – to tematy, dziedziny, które mnie pasjonują, a poza tym mam też w pamięci fakt, że mój Tata osiągnął tak wiele, zaczynając od zera, „tylko” dzięki temu, że wierzył w swoją pasję i sens rozwoju. Dlatego wiem, że Wam też się uda. A ja w miarę swoich możliwości będę starała się Wam w tym pomagać.

To był niewątpliwie wspaniały człowiek. Które z Jego cech żyją do tej pory w pani pamięci?

Przede wszystkim entuzjazm i wielka wiara w swoje siły i możliwości. Ale „nie zmieszane” z chełpliwością czy pyszałkowatością. Skłonność do zamartwiania się tym, „że ktoś coś źle i krzywdząco powiedział na temat jego umiejętności rajdowych lub jego samego” połączona z łatwością wybaczania. Można Go było łatwo zranić, np. nielojalnością w interesach (za każdym razem był szczerze zdziwiony: „jak ktoś mógł tak zrobić?”). Jednocześnie był – powiedzielibyśmy teraz – absolutnie nieasertywny, dawał się często wykorzystywać materialnie i emocjonalnie. Uważał, że nie ma prawa do słabości, bo zawsze musi stanąć na wysokości zadania. Był też mało pragmatyczny i nie dbał o „dobra doczesne” niezwiązane z rajdami lub z pracą. Miał fantazję (jako jeden z nielicznych na początku lat 80-tych pływał na nartach wodnych po Jeziorze Krzywym), uwielbiał dawać oryginalne prezenty (np. zawsze w Wigilię kupował mojej mamie, a swojej żonie, wielki, przepiękny bukiet kwiatów, a kiedyś kupił jej Mercedesa pod choinkę, a mnie kilka lat później – Nissana Micrę). W ogóle był nieprawdopodobnie wesoły i pełen ciepła, zawsze mogłam się do niego przytulić i wiedziałam, że cokolwiek zrobię, On będzie mnie kochał. Pamiętam, jak kiedyś mało nie pobił przeze mnie kierowcy tira. Przeprawialiśmy się promem z Rumunii do Bułgarii bladym świtem, nasz samochód stał akurat przy rurze wydechowej ciężarówki, a ja spałam w aucie. Kierowca raptem zapragnął uruchomić silnik. Tata podszedł do niego prosząc, żeby go zgasił, ale trafił na uparciucha. Wtedy Tatę ogarnęła wściekłość. Wykrzyczał mu w okno szoferki: „Zgaś natychmiast, bo w samochodzie śpi moje dziecko!”. Mężczyzna „zrozumiał” tym razem, ale z ciekawości zajrzał do środka naszego wozu i zapytał po rosyjsku z oburzeniem: „To ma być dziecko? To przecież dorosła dziewczyna!”. A Tata odpowiedział: „I co z tego? Ale to moje dziecko i teraz ŚPI!”. Oczywiście już nie spałam, ale siedziałam w samochodzie, dumna, że jestem taka ważna dla mego Taty. Nigdy nie krzyczał i nie denerwował się na mnie! Był też niewiarygodnie pracowity.

Był też wyjątkowym sportowcem. Czy zechciałaby pani przypomnieć jego największe sukcesy?

Ukoronowaniem ponad 20 lat marzeń i dążeń było zdobycie tytułu wicemistrza Europy w 1992 r. Należy pamiętać, że rajdy lat dziewięćdziesiątych stały się zupełnie inną dyscypliną niż te w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, kiedy inni polscy kierowcy także odnosili sukcesy. Zmiana dokonała się za sprawą niewyobrażalnego postępu technicznego, dlatego sukces Taty nabiera w tym świetle jeszcze głębszego wymiaru, bo skala pokonanych przez Niego trudności w celu zdobycia tego tytułu była nieporównywalna. Tata zdobył sześć tytułów mistrza Polski klasyfikacji generalnej, a razem z tytułami wicemistrzowskimi oraz mistrzowskimi w różnych klasach – zebrał 22 szarfy! Był rekordzistą w liczbie zwycięstw w poszczególnych rajdach, np. w nieszczęsnym Zimowym wygrywał siedem razy z rzędu, natomiast Barbórkę (imprezę dla kierowców prestiżową) trzy razy z rzędu i dlatego zdobył posrebrzany puchar przechodni im. Jana Rippera. Podobne rekordy bił w Kormoranie oraz Rajdzie Wisły. Tyle w tym momencie jestem w stanie sobie przypomnieć. Aha, zapomniałabym o najważniejszym – w 1992 roku został wpisany na priorytetową listę „A” – najlepszych 31 kierowców rajdowych świata.

Które z tych sukcesów cenił najwyżej?

Z całą pewnością te ostatnie, ale cieszył się z każdej wygranej – odżywał wtedy i miał jeszcze więcej energii i entuzjazmu niż zwykle.

Polak, Europejczyk, obywatel świata – które z tych określeń najlepiej charakteryzuje Mariana Bublewicza?

Myślę, że wszystkie trzy jednocześnie. Choć trzeba podkreślić, że był dumny z tego, że jest Polakiem, z „wileńskich korzeni” swoich rodziców. Nie pamiętam, by kiedykolwiek mówił np. o możliwości wyemigrowania z kraju. Dobrze się tu czuł.